Legenda o Raju i Knaju
Na niewielkim wzgórzu, gdzie obecnie stoi zabytkowy pałac rodziny Kotulińskich w Czechowicach Górnych, bardzo dawno temu wznosił się drewniany zamek przybyłego nie wiadomo skąd księcia. Budowlę ową otaczały zewsząd bezkresne lasy.
Stare dęby rozpościerały szeroko swe potężne konary, a wokoło rosły tarniny o długich, ostrych cierniach, które czyniły to wzgórze zewsząd niedostępnym.
Niżej ciągnęły się trzęsawiska i bagna poprzetykane licznymi jeziorkami. Tu właśnie przodkowie dzisiejszych czechowiczan zbudowali na wysokich dębowych palach dwa spoglądające na siebie grody – Raj i Knaj.
Ludzie byli tu zamożni, lecz im więcej przybywało w skrzyniach talarów, czy dukatów, tym bardziej kamieniały im serca i rośli w pychę. Ów wąż pychy zatruwał ich jadem nienawiści i pogardy dla innych. Nic więc dziwnego, że złowrogo spoglądali na przybyłego do zamku księcia, który zamieszkał tam ze swoją piękną małżonką. Wraz z jego osiedlinami dostatnie grody Raj i Knaj zaczęły nawiedzać nieszczęścia, choroby, pożary, nieurodzaje i wszelkie inne klęski.
Grodzianie uznali, że sprawcą wszelkich plag jest ten czarnoksiężnik mieszkający na zamku.
- Niech będzie przeklęty! – krzyknęli zgodnym chórem, a echo zawtórowało: Przeklęty! Przeklęty! i zawiodło rozsierdzony tłum na wzgórze. Księcia i jego małżonkę pojmano. Na oczach rozjuszonej gawiedzi przywiązano nieszczęśnika do pala. Długo się męczył w płomieniach ognia, nim skonał na stosie. Zrozpaczoną zaś księżnę wtrącono do najgłębszego lochu.
- Bodaj te osady ziemia pochłonęła! – wyrzuciła z siebie głosem pełnym cierpienia i goryczy.
- I wtedy zerwał się okrutny wicher i wściekłymi podmuchami począł przewracać domu, drzewa.
Siła jego byłą tak potężna, że rozkołysała się ziemia, zaczęła pękać, zapadać się coraz głębiej. I tak spełniła się klątwa.
Przez długie lata w okolicy zwanej dzisiaj Podrajem słychać było dobiegające spod ziemi jęki, krzyki i żałosny płacz ludzi. Słyszano nawet bicie kościelnych dzwonów, które gdzieś głęboko dudniły nutą tak przejmującą, że budziło to lęk i ściskało za serce.
Pokuta mieszkańców Raju i Knaju trwała już tysiąc lat. Zgodnie z przepowiednią miała trwać dopóty, dopóki jakiś śmiałek nie podejmie próby odnalezienia kluczy do bram grodów.
Razu pewnego, w skwarze południa, nieopodal jednej z wielu na Podraju studni odpoczywał strudzony pracą wieśniak. Był tak zajęty rozmyślaniem w jaki sposób wyżywić swoją liczną rodzinę, że nie spostrzegł jak pochyliła się nad nim piękna niewiasta.
- Posłuchaj, dobry człowieku. Jestem księżną z pobliskiego zamku. Na ziemi, po której chodzisz i którą orzesz ciąży moje przekleństwo. Za wyrządzoną mi krzywdę uwięzieni zostali w niej mieszkańcy Raju i Knaju, pyszni, niegodziwi.
Chłop, który wiele razy słyszał o tym, co zdarzyło się tu przed wiekami zrazu przeraził się widokiem niezwykłej postaci. Chciał uciekać, ale księżna mówiła tak ujmująco i łagodnie, że stanął zasłuchany.
- Wybaw nas – poprosiła księżna. Pokuta się spełniła. Jeżeli to uczynisz, otrzymasz hojną nagrodę. Uszczęśliwisz mnie, przywrócisz radość mieszkańcom zapomnianej ziemi, sam zaś staniesz się najbogatszym człowiekiem.
Chłopa zaskoczyła dziwna prośba i obietnica zjawy, lecz słuchał jej dalej.
- Wrócę niebawem z pękiem kluczy. Gdy je weźmiesz do rąk – zdejmiesz klątwę. Wiesz jednak, że przybiorę inną postać. Tak trzeba. Bądź więc odważny i śmiały. To mówiąc zniknęła koło studzienki.
Nie minęło wiele czasu, jak z tego samego miejsca wyłoniło się przerażające widmo: twarz zastygła z rozpaczy, skołtunione włosy, suknia czarna, a w zębach pęk kluczy. Wieśniak rażony tym widokiem rzucił się do ucieczki, zapominając o prośbach księżnej i bogactwie. A niezwykłe widziadło za nim: - Odbierz klucze! Odbierz klucze! Kilkakroć padły te klucze pod stopy uciekającego. Słyszał ich brzęk i błaganie, by je podniósł. Niestety. Chłopu zabrakło wiary i odwagi. Gdy dobiegli do granic niegdysiejszych grodów, zjawa westchnęła w bezsilnej rozpaczy i wskoczyła z powrotem do studni. Razem z kluczami.
Odtąd nie pojawiła się więcej, a wieśniak do końca swych dni żałował, że nie wystarczyło mu sił, by ratować pokutujących ludzi.
Jak wieść niesie – w każdą rocznicę zniknięcia Raju i Knaju w jednej z podrajskich studni można zobaczyć ów pęk kluczy, które połyskują na dnie. Gdyby komuś udało się je stamtąd wydostać, mógłby uwolnić przeklętych mieszczan i stać się posiadaczem skarbów, które pochłonęła ziemia.
Ludzie byli tu zamożni, lecz im więcej przybywało w skrzyniach talarów, czy dukatów, tym bardziej kamieniały im serca i rośli w pychę. Ów wąż pychy zatruwał ich jadem nienawiści i pogardy dla innych. Nic więc dziwnego, że złowrogo spoglądali na przybyłego do zamku księcia, który zamieszkał tam ze swoją piękną małżonką. Wraz z jego osiedlinami dostatnie grody Raj i Knaj zaczęły nawiedzać nieszczęścia, choroby, pożary, nieurodzaje i wszelkie inne klęski.
Grodzianie uznali, że sprawcą wszelkich plag jest ten czarnoksiężnik mieszkający na zamku.
- Niech będzie przeklęty! – krzyknęli zgodnym chórem, a echo zawtórowało: Przeklęty! Przeklęty! i zawiodło rozsierdzony tłum na wzgórze. Księcia i jego małżonkę pojmano. Na oczach rozjuszonej gawiedzi przywiązano nieszczęśnika do pala. Długo się męczył w płomieniach ognia, nim skonał na stosie. Zrozpaczoną zaś księżnę wtrącono do najgłębszego lochu.
- Bodaj te osady ziemia pochłonęła! – wyrzuciła z siebie głosem pełnym cierpienia i goryczy.
- I wtedy zerwał się okrutny wicher i wściekłymi podmuchami począł przewracać domu, drzewa.
Siła jego byłą tak potężna, że rozkołysała się ziemia, zaczęła pękać, zapadać się coraz głębiej. I tak spełniła się klątwa.
Przez długie lata w okolicy zwanej dzisiaj Podrajem słychać było dobiegające spod ziemi jęki, krzyki i żałosny płacz ludzi. Słyszano nawet bicie kościelnych dzwonów, które gdzieś głęboko dudniły nutą tak przejmującą, że budziło to lęk i ściskało za serce.
Pokuta mieszkańców Raju i Knaju trwała już tysiąc lat. Zgodnie z przepowiednią miała trwać dopóty, dopóki jakiś śmiałek nie podejmie próby odnalezienia kluczy do bram grodów.
Razu pewnego, w skwarze południa, nieopodal jednej z wielu na Podraju studni odpoczywał strudzony pracą wieśniak. Był tak zajęty rozmyślaniem w jaki sposób wyżywić swoją liczną rodzinę, że nie spostrzegł jak pochyliła się nad nim piękna niewiasta.
- Posłuchaj, dobry człowieku. Jestem księżną z pobliskiego zamku. Na ziemi, po której chodzisz i którą orzesz ciąży moje przekleństwo. Za wyrządzoną mi krzywdę uwięzieni zostali w niej mieszkańcy Raju i Knaju, pyszni, niegodziwi.
Chłop, który wiele razy słyszał o tym, co zdarzyło się tu przed wiekami zrazu przeraził się widokiem niezwykłej postaci. Chciał uciekać, ale księżna mówiła tak ujmująco i łagodnie, że stanął zasłuchany.
- Wybaw nas – poprosiła księżna. Pokuta się spełniła. Jeżeli to uczynisz, otrzymasz hojną nagrodę. Uszczęśliwisz mnie, przywrócisz radość mieszkańcom zapomnianej ziemi, sam zaś staniesz się najbogatszym człowiekiem.
Chłopa zaskoczyła dziwna prośba i obietnica zjawy, lecz słuchał jej dalej.
- Wrócę niebawem z pękiem kluczy. Gdy je weźmiesz do rąk – zdejmiesz klątwę. Wiesz jednak, że przybiorę inną postać. Tak trzeba. Bądź więc odważny i śmiały. To mówiąc zniknęła koło studzienki.
Nie minęło wiele czasu, jak z tego samego miejsca wyłoniło się przerażające widmo: twarz zastygła z rozpaczy, skołtunione włosy, suknia czarna, a w zębach pęk kluczy. Wieśniak rażony tym widokiem rzucił się do ucieczki, zapominając o prośbach księżnej i bogactwie. A niezwykłe widziadło za nim: - Odbierz klucze! Odbierz klucze! Kilkakroć padły te klucze pod stopy uciekającego. Słyszał ich brzęk i błaganie, by je podniósł. Niestety. Chłopu zabrakło wiary i odwagi. Gdy dobiegli do granic niegdysiejszych grodów, zjawa westchnęła w bezsilnej rozpaczy i wskoczyła z powrotem do studni. Razem z kluczami.
Odtąd nie pojawiła się więcej, a wieśniak do końca swych dni żałował, że nie wystarczyło mu sił, by ratować pokutujących ludzi.
Jak wieść niesie – w każdą rocznicę zniknięcia Raju i Knaju w jednej z podrajskich studni można zobaczyć ów pęk kluczy, które połyskują na dnie. Gdyby komuś udało się je stamtąd wydostać, mógłby uwolnić przeklętych mieszczan i stać się posiadaczem skarbów, które pochłonęła ziemia.