Legenda o kamiennym krzyżu Kielocha Przybyły
Powiadają ludzie: „Kto Krzyż – znak naszego Pan Jezusa – czynnie znieważy, temu ręka uschnie, a to samo się stanie najstarszym potomkom jego, aż do trzeciego pokolenia”. Mówią ludzie, że spełniło się to w rodzinie Przybyłów, którzy na swoim gruncie, przy drodze, postawili dawno, dawno temu kamienny krzyż. O krzyżu tym opowiadali ludzie tak:
Hań downi, kie naszą dziedzinę pokrywał las na Zaosiu, na Szerokiej Niwie, na Niwach, na Porębach, na Podkępiu dziedzickim, na Szpluchowcu i Moczydłach, polowali nasi dziedziccy siedlocy na jelenie i sarnioki, ale upolowaną zwierzynę musieli odstawić z powinności panu na zamek w Bielsku. W Czechowicach też był las na Podraju i w Górnych Czechowicach, zwany Górnym Lasem, a także u ujścia rzeki Białki, zwanej Dolnej Lasem czyli Gojem. Tam też dość było rozmaitej zwierzyny i także dziki.
Wiedzieli o tym swojocy Kielocha – Przybyły, zuchwali myśliwi i kłusownicy. Jako rabczycy układali se w głowie, kiedy też takim sposobem i gdzie dopaść takiego dzika.
Pouczował ich gdoś, że z dzikami to nie tak łatwo, i dziki rozszarpać mogą człowieka, jak ich na piyrszy szus nie trefi. Z dzikami nie ma zabawy – pyirszy strzał musi być celny!
Ten gdoś pedzioł im, że każdego dzika położyć można za pyirszym szusem, gdy się go między oczy albo w czoło trefi. W tym też twardy senk – trzeja go dobrze trefić.
Ale jest na to rada – pedzioł ten gdoś. Piyrszy szus bydzie celny, jeśli trefi się z flinty na sto sążni do krzyża w chwili, jak zadzwonią w niedziele w czechowickim kościele w czasie sumy na podniesieniu.
Słowa przewrotnego bajarza zasiały w starym Kielochu – Przybyle niepokój. Po nocach nie sypioł i potajemnie przez okno spoglądoł na krzyż. Myśloł, że już jego rence nie są pewne, a oczy przyćmione starością. Ciągło go jednak do lasu i rzemiosło rabczyka.
W niedziele wymówił się niemocą i do kościoła nie poszedł. Czekał, aż wszyjscy póńdą na Msze świętą. Wtedy schował się w krzokach i czekał na moment, jak ksionc ukaże ludziom Boga ukrytego pod postaciami chleba i wina w czasie podniesienia.
Stary Kieloch – Przybyła przyszykował flinte do szusu i jak usłyszoł dzwonienie na podniesieniu – wylecował do krzyża, pociągnął za cyngiel flinty i strzelił. Trefił do krzyża i ukruszył Panujezusowi na krzyżu prawą dłoń.
Jak ludzie wrócili z kościoła do domu, dziwili się co tak starszemu swojokowi obie rence się bomblają jak martwe i ani palcami, ani rękami ruszać nie mógł.
Żodne znachorki na obumarłe rence nic pradzić nie poterfiły. Nikt nie wiedział, co się to swojokowi stało i ten do śmierci swej kaleką został. Co się to jemu stało wiedzioł tylko ten przewrotny człowiek co mu tak nieszczęśliwie poradził i może ksionc, kieremu przed śmiercią tę zbrodnię w spowiedzi zeznał.
Wymarła w Dziedzicach rodzina Kielochów – Przybyłów. Ostatni potomek męski z tego rodu mioł to nieszczęście, że podczas młocki, gdy wsuwał zboże do młocarni, bęben zerwał mu dłoń u prawej ręki. Miał on też syna Ferdynanda, ale Bóg mu go zabrał, gdy był dzieckiem, bo isto chcioł go uchronić od podobnego nieszczęścio.
Tak za zbrodnie, krzywdy i grzechy popełnione przez przodków cierpieć muszą ludzie, aż do trzeciego i czwartego pokolenia.
Niech Pan Bóg chroni każdego od ciężkiego grzechu, aby następne pokolenia nie musiały cierpieć za winy swych przodków.
Wiedzieli o tym swojocy Kielocha – Przybyły, zuchwali myśliwi i kłusownicy. Jako rabczycy układali se w głowie, kiedy też takim sposobem i gdzie dopaść takiego dzika.
Pouczował ich gdoś, że z dzikami to nie tak łatwo, i dziki rozszarpać mogą człowieka, jak ich na piyrszy szus nie trefi. Z dzikami nie ma zabawy – pyirszy strzał musi być celny!
Ten gdoś pedzioł im, że każdego dzika położyć można za pyirszym szusem, gdy się go między oczy albo w czoło trefi. W tym też twardy senk – trzeja go dobrze trefić.
Ale jest na to rada – pedzioł ten gdoś. Piyrszy szus bydzie celny, jeśli trefi się z flinty na sto sążni do krzyża w chwili, jak zadzwonią w niedziele w czechowickim kościele w czasie sumy na podniesieniu.
Słowa przewrotnego bajarza zasiały w starym Kielochu – Przybyle niepokój. Po nocach nie sypioł i potajemnie przez okno spoglądoł na krzyż. Myśloł, że już jego rence nie są pewne, a oczy przyćmione starością. Ciągło go jednak do lasu i rzemiosło rabczyka.
W niedziele wymówił się niemocą i do kościoła nie poszedł. Czekał, aż wszyjscy póńdą na Msze świętą. Wtedy schował się w krzokach i czekał na moment, jak ksionc ukaże ludziom Boga ukrytego pod postaciami chleba i wina w czasie podniesienia.
Stary Kieloch – Przybyła przyszykował flinte do szusu i jak usłyszoł dzwonienie na podniesieniu – wylecował do krzyża, pociągnął za cyngiel flinty i strzelił. Trefił do krzyża i ukruszył Panujezusowi na krzyżu prawą dłoń.
Jak ludzie wrócili z kościoła do domu, dziwili się co tak starszemu swojokowi obie rence się bomblają jak martwe i ani palcami, ani rękami ruszać nie mógł.
Żodne znachorki na obumarłe rence nic pradzić nie poterfiły. Nikt nie wiedział, co się to swojokowi stało i ten do śmierci swej kaleką został. Co się to jemu stało wiedzioł tylko ten przewrotny człowiek co mu tak nieszczęśliwie poradził i może ksionc, kieremu przed śmiercią tę zbrodnię w spowiedzi zeznał.
Wymarła w Dziedzicach rodzina Kielochów – Przybyłów. Ostatni potomek męski z tego rodu mioł to nieszczęście, że podczas młocki, gdy wsuwał zboże do młocarni, bęben zerwał mu dłoń u prawej ręki. Miał on też syna Ferdynanda, ale Bóg mu go zabrał, gdy był dzieckiem, bo isto chcioł go uchronić od podobnego nieszczęścio.
Tak za zbrodnie, krzywdy i grzechy popełnione przez przodków cierpieć muszą ludzie, aż do trzeciego i czwartego pokolenia.
Niech Pan Bóg chroni każdego od ciężkiego grzechu, aby następne pokolenia nie musiały cierpieć za winy swych przodków.
***
Tak opowiadała doskonała gawędziarka Anna Puchała (1871-1959), a legendę tę w oryginalnym brzmieniu zapisał Leopold Piesko.