• Działalność edytorska
  • Książki
  • "Wiersze sercem pisane o Bożej i ludzkiej miłości"

"Wiersze sercem pisane o Bożej i ludzkiej miłości"

ksiazka11.jpgMaria Czyż

Zabrzeg 1996

Maria z Wrzołów Czyżowa 1919-1985Maria Czyż
Urodziła się 21 czerwca 1919 r. W Zabrzegu w siedlaczej rodzinie Wrzołów, zasłużonej dla Śląska Cieszyńskiego, z której wywodziło się wielu wybitnych duchownych, rolników, działaczy narodowych i niepodległościowych. Maria Czyżowa, ambitna, zdolna i pracowita z wyróżnieniem ukończyła cieszyńską Szkołę Wydziałową im. M. Konopnickiej, bielską Szkołę Gospodarstwa Domowego Sióstr de Notre Damę i Szkołę Rolniczą w Międzyświeciu. Zdobyta wiedza ukierunkowała Jej zainteresowania gospodarką rolną, rozbudziła wrażliwość społeczną i potrzebę służby lokalnej społeczności. Okres okupacji hitlerowskiej i pierwsze lata po II wojnie światowej przyniosły Jej trudne chwile i zadania do wykonania. Niosła pomoc najbliższym, wywiezionym na przymusowe roboty do Niemiec. Następnie przyszła choroba a w następstwie przedwczesna śmierć Jej męża Alojzego, kierownika zabrzeskiej szkoły. Nie załamała się jednak, podejmując obowiązki wychowania i wykształcenia osieroconych synów - Ludwika i Stanisława.
Na utrzymanie rodziny pracowała w zabrzeskiej szkole podstawowej jako sekretarka, a praca ta umożliwiła Jej szerokie kontakty z zabrzeskim środowiskiem. Brat Józef tak napisał o siostrze Marii w książce pt. „Ród Wrzołów”: „Wzorowa jako matka, opiekuńcza względem starzejących się rodziców, sumienna i obowiązkowa jako pracownica, usłużna i życzliwa dla każdego jako człowiek, zyskała sobie uznane i szacunek w rodzinie, w społeczności zabrzeskiej i w kręgach osób które Ją znały.”
Wyniesione z domu rodzinnego zasady chrześcijańskiego wychowania kultywowała nadal w swojej rodzinie. Jej przykład stosowania ich w codziennym życiu - potwierdzania na co dzień głębokiej wiary i miłości bliźniego zaowocował powołaniem do stanu kapłańskiego syna Ludwika. Tym samym, spełniło się gorące pragnienie Ojca Alojzego wyrażone w czasie Jego ciężkiej choroby.
Niezwykła łatwość wierszowania i wypracowanie przez Marię Czyżowa formy wiersza okolicznościowego oraz podjęcie w nich tematów interesujących słuchacza zapewniły Jej popularność w Zabrzegu. Przepojona wiarą w wartości moralne człowieka oraz sprawiedliwość i ojcowską miłość Boga, starała się nadać swoim wierszom ton humanizmu chrześcijańskiego.
Zmarła 18 marca 1985 r. i pochowana została na cmentarzu parafialnym w Zabrzegu, obok męża.

Na Zmartwychwstanie Pańskie

Nowa światu wesołość
I szczęście się rodzi
Kiedy Jezus Zbawiciel
Z grobu zrnartwych wychodzi.

Wszystkie chóry anielskie
Pienia wyśpiewują
Słońce, księżyc i gwiazdy,
Jemu asystują.

Radość niesłychana
O ziemio stroskana
Czyś tym nie wzruszona?
Nie przywitasz Pana?

Idźmy więc wszyscy społem
Pokłon mu oddajmy
I pełni wesołości
Allejuja! zaśpiewajmy.

Chwała na wysokości
Zmartwychwstały Chryste,
Daj tu pokój na ziemi
Tam życie wieczyste.


Życie Harcerskie

Tuż w samym centrum naszego sioła
Stoi budynek - zabrzeska szkoła.
Brama jej co dzień wszystkim ogłasza
Że jest otwarta wszystkich zaprasza.

Tu się codziennie wszyscy gromadzimy
Jak duża rodzina pilnie się uczymy
Że każdy dzielny chce być w każdy czas
Przeto harcerzem każdy jest z nas.

Nas zastęp 4-ty plan wykonuje
Plan swojej pracy realizuje
Wychodzi w teren, zbiórkę urządza,
I aktualne gazetki sporządza.

Miło nam wspomnieć wszystkim kiedyśmy
Na kulig sobie pojechaliśmy
Wraz z przewodniczką do Międzyrzecza
To najpiękniejsze wspomnienie przecie.

Lecz również piękną pamięci godną,
To druga zbiórka nad zaporą wodną.
Kędy niebieskiej wody szumią fale,
Lśnią w ciepłym słońcu i szumią stale.

Idąc wytrwale od domu do domu
Przeprowadziliśmy zbiórkę szmat i złomu
Być pożytecznym, to zadaniem przecie
Spędzając przy tym czas zbiórki trzeciej.

Zrobiliśmy dotąd wprawdzie niewiele
Jednak doniosłe są nasze cele.
Które wytrwałą pracą osiągniemy,
I godnym imienia harcerza staniemy.

Więc naprzód skauci, dla ojczyzny żyć!
Pokażmy, że harcerz umie dzielny być!
„Czuwaj bądź gotów głosi hasło wciąż
Harcerz służy ojczyźnie jak dzielny mąż.


Zabrzeskie szkubaczki
(humoreska w języku potocznym ludu zabrzeskiego)


Tilka jest sama obecna w izbie, nuci sobie pieśń: „Hej tam pod lasem” przychodzi gospodyni, jej matka.

Tilka (córka gospodyni): Ale wiysz mamo, byłach w sklepie na Mościskach, u starej „Mojżyszkuli’ i spotkałach tam Klarę Drzystoniową, ona opowiadała mi że w Zobrzegu bydum prymicje, podobno skromne ale bardzo uroczyste. Co ci mi ta Klara naopowiadała, że się jej tyn synek strasznie podoboł, ale cóż kiej ji uciykł do Krakowa, a dzisioj już je ksiyndzym, i po ptokach. Mnie zaś nastrynczała galana, wiysz tego Zeflika Pomperle ze Szpluchowca, tego co tak ciągle pochlipuje na nosie. A mo też kapkę szmyrgla i czasem tak głupie fandzoli. Klara tuplikowała że jego galanka musi mieć pierzyny, skrzynie na szróty i łodmaryją do kuchni, a wesele koniecznie zaroz po świyntach:

Gospodyni (matka Tilki): E dziś mi tam z takim mamlasem ani o nim nie myśl.

Tilka: Dobrze się wom mamo godo, jak wy mocie tatę, ale mię już się zwyrtło na 3-ci krzyżyk i już tam po mnie ani cerzorz ani król nie przydzie, a Zeflik choć na nosie chlipie, to jednak galoty mo i kąsek chłopa z niego je.

Matka: Na dziołcho, kiedy ci już tak pilno, tuż się chocioż kogo opytej, co w nim siedzi. Jo bym ci radziła, żebyś spytała Jewki Pyrtulki, tej z Brzeziny, łona go bydzie najlepi znała, bo miyszko niedaleko Szpluchowca. Ale jo ci dziołcho godom, że każdo panna kiero się chce wydać, to pierzyny musi mieć nasypane i to grube i pękate a twoji Tilko są na razie jeszcze głodne.
Tużech dzisio napytała szkubaczki, aby nom resztę tego piyrza pomogły zeszkubać, a przy tyra trochę i pogodać. No iyno ty się uwijej pryndko z robotą, bo łony za chwilę przydom. Aż tu nie zastanom bajzlu, bo potym po całej dziedzinie pójdom plotki.

Tilka: Nadyć się nie bójcie mamo, bo wiycie że z naszej chałpy nigdy żodno plotka nie wychodzi. A cóż by miały godać, przecie od połednia garce są pomyte a podłogę wymyłach przed gromnicami.

Gospodyni: Podziwejsie Tilka, o wilku godka a lone pod drzwierzami. Dyć już idom.

Wchodzą szkubaczki — (pierwsza i druga)

Szkubaczki: Dobry wieczór Podwiązkowo.

Gospodyni: Witejcie babeczki, a toć wom też Pon Boczek wynagrodzi żeście zaś dzisio obie przyszły. Siadajcie !

Szkubaczka 1: Musimy się z tym szkubaniym pożad śpiychać, bo tyn Zeflik Pomperlc ze Szpluchowca coroz to bardzi za tom Tilką zaglondo i trzeba woni hónym wyprawę rychtować.

Szkubaczka 2: Ale wiycie, co prowda, muszym wóm powiedzieć, że sie wóm udoł tyn ziyńć, szykowny z niego synek, bo chocioż na tym nosie pochlipuje, to nic ni ma, łotok się mu przyglóndałach jak szeł z tej kawarynki, co to je przy tym szportplacu w Zobrzegu, taki wyrychtowany, kabot mioł szykowny, galoty z kantkóm, prawie ty pejsy mioł trochę za długi, ale jak przydzie do takij porządnej rodziny to sie naddo. Tilka je energiczno, łona go roz dwa oduczy tego chlipanio na nosie, bo jak mu jedna wsypie, to mu to z tego fyrnioka naroz wyskoczy. A z tym szmyrglym, też se do rady!

Tilka: Widzisz mamo, jak godałach o nim, toście go nazywali mamlasem, a babeczki go inaczy oszacowały, jo kiebych go już tylko dostała, to się wy już tam nie starejcie, jo se z niego jeszcze szykownego galana zrobiym. Gdyby się dół tylko na wyndke chwycić.

Szkubaczka 1, Toć że nima z niego taki hycel jak tyn Jura Dojtków. Łoto jak żech była u Bijoty po minso, to mi Jynzorkula godała, co to Dojtkowie mają z nim za utrope, smyko się po dziedzinie, u flichnera go co chwila widać i po tym z powrotym mierzy drogę jak je szyroko.

Szkubaczka 2, No tego zaś tam o Zefliku powiedzieć nie można, bo że chlipie na nosie, to zaś nie chlapie gorzoły i jeszcze go żodyn łożartego nie widzioł. Zaś Jurze Dojtkowymu się też tam ni ma co dziwić że chlaszcze, bo też przykładu z chałpy ni mo dobrego, ojciec jego — Boże dej mu radość wiecznom -, też tam gorzołki za kragiel nie wylywoł, a o matce starzy ludzie gadali że była czarownicom. Jedyn roz stary Kręcochwost szeł wieczór z Ochodzy to jóm tam kajsi przy bałcim mostku spotkoł po cimoku, z czornyni kocurym na plecach.
Gospodyni: Ja wiycie babeczki, jo już je nie dzisiejsze, to jo wiym jak downij po Zobrzegu rozmaite złe duchy chodziły, na Zomłyniu 13-nastego każdego miesiąca pokazywoł się utopiec, roz stary Kapuściok szedł z Maciejowie a tu się mu pokazuje na łoczy taki niebieski stworzyni, co ni to do człowieka ni do diobła podobne. Kudłate, z kopytami i ciągnie go za guniok do wody. Ledwo chłop się wydropoł, westchnął do Boga, a tyn cudok jakdyby diobła świyn-conom wodom skropił, ryp do wody i tak się Kapuściok uratowoł.

Szkubaczka 2, Wiycie gospodynko, teraz to już ani straszków nie-potrzeba bo nikierzy ludzie sóm gorsi, jak straszki i czarownice. Znocie tom Francke Babulinkc, niby to wyglóndo jakby do piyńć nie umiała narachować a wszystki plotki po dziedzinie zno.

Tilka: To je świento prowda, łono jóm Zogulino widziała jak zaś z ciepłym do farorza leciała a była dość długo, wiyncy jak pół godziny.

Szkubaczka 1: Na Tilka, nie wiysz co zaś też tam zaniosła?

Tilka: Nie chcym tam moc godać, aby my plotek nie narobiły, ale mię się zdo że miała na zynibach Chwostków.

Gospodyni: Pewnikiym, tak tymu bydzie. Bo tam u Chwostków łoto nie downo był jakijsi krawal, Chwostck pszyszeł naprany, pewno cosik im tam powiedzioł i tak słowo do słowa aż doszło do bijatyki. Zuzke znocie, łónej też tam moc nie trzeba, porwała bonclik z maślonkom i rypła mu do pysku. Chwostek się rozgniywoł siarczyście zaklół i powiedzioł że idzie z chałpy. Wzion se obróżek świynty pu nieboszce marnie, pierzynę na plecy i poszeł kajsi na Łoblask.

Szkubaczka 2: Gospodynko, ale długo tam musioł nie być bo go Mańka Klepitkowo widziała, za dwa dni markotnego iść spadki.Na bo wiycie któżby to takiego konia futrowoł albo na stare roki chowoł.

Tilka: Ja roztomańcie to jest z tymi ludziskami, jo tam nic nie chcym godać, bo jo plotek nie robiym ale wóm powiem że u Pazurków też ni ma lepi, ty dziecka to majom tak przeciwne, taki hóncwoty że już nie umiom se z nimi dać rady. Naprzykłod tyn najstarszy Fróncek ni mioł co robić, wzión kocura za ogon, powiesił go na gruszce, poloł naftom i podpolił.

Szkubaczka 2: Toć już skorani boski z tymi bynkartami. Wieczno utropa, na niebyłby to smarkocz snoplaty chałpy wypolił?

Gospodyni: A myślicie babeczki że ty dziołchy sóm dzisio lepsze? Jakżech łoto szła z Drogi Krzyżowej, kole „Styrży" toch tam może ze sztyry spotkała jak się smykały, a zaglóndały z kierego rogu galan wyskoczy. Wiycie wóm powiem że chłopcy pod tym wzglyndym sóm porządniejsi, gdyby nie ta gorzołka a te pejsy.

Tilka: Na wiycie my se też tak rozprawiómy a godziny nóm uciekajóm a mnie w głowie strasznie tyn Zeflik leży i wiycie, mi to nie uchodzi, ale pogodejcie z tom Jewkom Pyrtulkóm, żeby łona na pszyszły roz tu na pewno przyszła. Bojom tu koniecznie potrzebujemy. Jo się dowiym wszystko o moim Zefliku a wóm opowiy o tych Zobrzeskich prymicjach a to bydymy mieć godki a godki.
Gospodyni: No to dobrze domy temu dzisio spokój przyjdźcie zaś jutro babeczki a Pyrtulke weźcie ze sóbom bo tyle mómy co się zbierymy i pogodómy, a plotek nie norobiymy i nikomu nie ubliżymy.